Już nie pamiętam, gdzie dorwałam tę książkę i skąd pomysł,
by ją kupić. Śmiem jednak twierdzić, że to tytuł i krótkie streszczenie z tyłu
książki spowodowało, że znalazła się u mnie najpierw na moleskinowej liście,
później na półce, a w końcu w moich rękach, z otwartą pierwszą stroną gotową do
przeczytania.
fot. poczytaj.pl
Czytając tę książkę
wciąż chodziło mi po głowie pytanie: jak bardzo trzeba być zaślepionym,
ogłupionym wręcz miłością i pożądaniem do kobiety, by być tak naiwnym i
skazywać się świadomie na smutek, cierpienie, osamotnienie?
Ricardo, to facet z początku jak każdy inny. Poznajemy go
jako nastolatka, który zakochuje się w swojej koleżance. Zakochuje się niewinnie
i naiwnie wierząc, że ta miłość będzie tą jedyną, najprawdziwszą. I tak oto w
momencie, w którym oddał swoje serce Lily, fałszywej Chilijeczce, ściągnął na
siebie kolejne pięćdziesiąt lat życia w ciągłej niepewności i niespełnionej
miłości. Ona, przybierająca na własne potrzeby niewdzięczna i nie znająca
granic egoistka, bawi się nim niczym zabawką. Zdaje sobie doskonale sprawę z
tego, że „grzeczny chłopczyk”, jak
czule go nazywała, jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Każda jej
nikczemność, bezwzględność, kłamstwa i obelgi przyjmie na siebie bez słowa
skargi – jest tak bardzo pod jej wpływem.
Ich historia ciągnie
się latami. Zmieniają się tylko okoliczności, w których napotykają się na
siebie. Najpierw jest to Peru, później Paryż, który przez większość
powieści stanowi tło dla biegu wydarzeń, Londyn, Tokio, które tak bardzo odbije się na psychice
i fizyczności książkowej femme fatale,
aż zakończy się to w Madrycie. Jednak ich spotkania nie są wcale takie
przypadkowe, autor świetnie prowadzi akcję powieści, by każde zagranie ze
strony „chilijeczki” wzbudzało w czytelniku tylko i wyłącznie żal i politowanie
dla Ricardo.
I tak właśnie było ze mną. Ta jego naiwność, rozbrajająca
mnie wręcz i dziecięca, u dorosłego mężczyzny była dla mnie nie do pomyślenia. Nie
mogłam uwierzyć, że dorosły mężczyzna jest w stanie skazać siebie samowolnie i
na własne życzenie na takie cierpienia, zawody i życie wypełnione raz euforią,
a za chwilę bezbrzeżnym smutkiem, który potrafi doprowadzić niemal do szaleństwa
i samobójstwa.
A jednak, mimo całego
zła, jakie wyrządza ona „grzecznemu chłopczykowi”, jako czytelnik tylko czekamy
aż się pojawi. Wyczekujemy i zastanawiamy się, jaką szpilę tym razem wbije
mu w plecy. Czego tym razem będzie musiał wysłuchać, jakich kłamstw i obelg, by
chwile później wziąć ją w ramiona i kochać. Wciąż tak samo mocno, a nawet
mocniej. Bo czegokolwiek by ona nie zrobiła, jest dla niego wszystkim i „tą
jedyną”.
Ciekawym elementem tej powieści jest wplecenie kawałka
historii trwającej w tamtym czasie rewolucji w Peru. Zmiana władzy, walka
młodych rewolucjonistów o własny kraj, ich śmierć a później stagnacja i
rezygnacja za czasów sprawowania władzy przez Alana Garcii’ę.
Mario V. Llosa bardzo barwnie i ciekawie opisuje historię
tragicznej dla mnie miłości i stara się dość wnikliwie objąć psychologiczny
aspekt więzi, jaka łączy tych dwoje. Niewiele jest tu dialogów, natomiast to,
co mają sobie do powiedzenia bohaterowie, ubrane jest w słowa, które chłonie się
momentami z niedowierzaniem i niecierpliwością, a czasem wręcz głodem, bo tak
bardzo nie chce się wierzyć, że historia lubi się jednak powtarzać. I człowiek,
choćby nie wiem ile razy dostał od życia po głowie, popełnia te same błędy
często z premedytacją, na własne życzenie.
Patrz, a u mnie Llosa leży na półce i się kurzy. Tylko nie Szelmostwa, a Ciotka Julia i skryba. Przeczytałam może 1/3, bardzo powoli, nie wciąga, zupełnie się o swoje nie dopomina ta książka, nie przykuwa uwagi.
OdpowiedzUsuńWidać za mała jestem na noblistów ;)
proszę, wejdź w ustawienia i wywal weryfikację obrazkową dla komentarzy, co? zabija mi to oczy i zniechęca :(
OdpowiedzUsuń"Szelmostwa..." polecam. Nie wiem, może ta książka akurat pozytywnie by Cię zaskoczyła. Rzekoma maleńkość do noblistów nie ma tu nic do rzeczy ;)
Usuńzapomniałam, że ta weryfikacja tu jest.
teraz powinno być już OK.
raz, dwa, trzy próba komentarza ;)
Usuńdziała! :) dzięki
OdpowiedzUsuńmała rzecz, a cieszy :)
Usuńmiłej soboty Martu! :))
Bardzo cenię twórczość Llosy, więc z pewnością, wcześniej lub później, wezmę się za "Szelmostwa...":)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Kasandro, szczerze polecam. Rozkręca się pomału, pomału ale postać tej nieszczęsnej femme fatale aż zasysa w pewnym momencie :)
UsuńPozdrawiam Cię również serdecznie :)
Ach, ile ta już książka za mną chodzi... Około 4 lat (chyba dobrze liczę) obiecuję sobie, że ją przeczytam. Nie dość, że zwlekam, to widzę, że i chyba nowe wydanie wyszło, bo okładka została zmieniona (albo mi się wydaje)
OdpowiedzUsuńokonakulture - u mnie na półce leżała kilka miesięcy, zanim po nią sięgnęłam :) i jeśli mnie pamięć nie myli, to i owszem, okładki są różne. Najwidoczniej, w zależności od upodobań czytelnika, można sobie wybrać dla siebie tą ciekawszą ;)
UsuńHa gdybym miała wybierać okładkę to nie wiem czy bym się zdecydowała, bo obie mi się podobają :P
OdpowiedzUsuńA co do treści książki- czytało się powoli, ale na tyle mnie wciągnęła, że aż tak mnie nie uderzyła naiwność Ricarda. Muszę kiedyś przeczytać ponownie :)