To, co każdy wiedzieć o mnie powinien to to, że książkoholik
ze mnie straszny. I książek nigdy dla mnie za dużo, o czym doskonale wie mój
mąż i mój portfel. Ten drugi skutecznie dba o swoją linię, bowiem
systematycznie odchudzam go z gotówki na rzecz nowych książek. One z kolei
piętrzą się u mnie na półkach i chociaż czasu zazwyczaj u mnie jak na
lekarstwo, nie potrafię odmówić sobie ich kupowania, chociaż z czytaniem ich też
nie nadążam. Dzięki temu jednak mam pewność, że kiedykolwiek bym nie chciała,
zawsze znajdę w moim książkozbiorze coś ciekawego i dobrego dla ciała, duszy i
umysłu. I to mnie cieszy, bo wyznaję zasadę, że „Dom bez książki, jest jak ciało
bez ducha” lub „Dom bez książek, to dom bez okien” lub „Dom bez książek, jest jak plaża bez słońca”
lub jak kto woli. Przyznaję jednak, że ciężko by mi było, gdyby nie moja pasja
otwierania stronic i smakowania kolejnych nowych postaci, ich przygód i
osobowości.
Ten rok obfitował w tak wiele wydarzeń w moim życiu
osobistym, że z przykrością ostatnio stwierdziłam, że opuściłam się w czytaniu.
Dlatego teraz, kiedy mogę ukraść kilka chwil każdego dnia tylko dla siebie,
znów sięgam do swojej domowej biblioteczki. A moja biblioteczka ma to do
siebie, że rośnie każdego miesiąca o kolejne tytuły, które tylko czekają aż po
nie sięgnę.
Tym razem jednak stało się inaczej. Książkę dostałam od mojego taty, miłośnika
kryminałów, szpiegów i bynajmniej nie taniej sensacji. Dał mi do ręki Ken'a
Follett'a "Klucz do Rebeki".
Wydanie z '89 roku, pożółkłe już trochę strony, pojedyncze latające kartki. Ale
ja uwielbiam takie książki, a ponieważ czekała mnie długa podróż, z chęcią
zabrałam się z jej czytanie.
Z Follett'em spotkałam się już kilka lat temu, kiedy czytałam "Trzeci
bliźniak". Wspominam jako świetną lekturę, więc i w "Klucz..."
nie wątpiłam.
Akcja powieści zaczyna się pomału, mam wrażenie, w jakby zwolnionym tempie. Poznajemy głównych bohaterów, szpiega Wolff'a, tancerkę Sonię, brytyjskiego majora Vandam'a i Elenę, piękną dziewczynę Żydówkę, która zbiegiem okoliczności dołącza do tej historii. Trwa II wojna światowa, hitlerowskie Niemcy chcą zająć Egipt, w którym stacjonują brytyjczycy. Wolff, mający o sobie mniemanie superszpiega, chce im w tym pomóc, przejmując plany operacji wojskowych i wysyłając je do Rommle'a, kierującego niemieckim wojskiem. Jak się można domyślić, Vandam będzie próbował wpaść na jego trop i mu to uniemożliwić.
Akcja powieści zaczyna się pomału, mam wrażenie, w jakby zwolnionym tempie. Poznajemy głównych bohaterów, szpiega Wolff'a, tancerkę Sonię, brytyjskiego majora Vandam'a i Elenę, piękną dziewczynę Żydówkę, która zbiegiem okoliczności dołącza do tej historii. Trwa II wojna światowa, hitlerowskie Niemcy chcą zająć Egipt, w którym stacjonują brytyjczycy. Wolff, mający o sobie mniemanie superszpiega, chce im w tym pomóc, przejmując plany operacji wojskowych i wysyłając je do Rommle'a, kierującego niemieckim wojskiem. Jak się można domyślić, Vandam będzie próbował wpaść na jego trop i mu to uniemożliwić.
Cieszę się, że po tak długiej przerwie, miałam okazję przeczytać akurat tę
książkę. Ciekawie prowadzona narracja, raz ze strony szpiega, później tancerki
brzucha, jeszcze dalej Eleny czy Vandam'a, by w pewnym momencie poczuć i wczuć
się w postać jego syna, małego chłopca o imieniu Billy.
Temat wojny poprowadzony jest gładko, chociaż nie należy do najłatwiejszych.
Jest realne przedstawienie faktów o stosunkach niemiecko-brytyjsko-arabskich w
tamtym czasie, lecz bez zbędnej przemocy. Główny bohater, major Vandam chwilami
wydawał mi się bezbronnym chłopcem i miałam ochotę krzyczeć i gryźć książkę z
bezsilności jaka mną targała, gdy kolejne próby złapania niemieckiego szpiega
paliły na panewce. Szybko jednak się reflektował, a wątek miłosny (nie mogło go
zabraknąć, a jakże) dodawał odrobiny pikanterii i smaczku całej tej historii.
Polecam serdecznie na jesienne wieczory, kiedy za oknem chłód i odczuwamy
potrzebę wygrzania się w egipskim słońcu, gorących piaskach i przy odrobinie
szpiegowskiej adrenaliny.
Niedługo wybywamy z mężem na tygodniowe izraelskie przygody i
zastanawiam się, co tym razem wezmę ze sobą do samolotu i na drogę. Tymczasem
czeka na mnie Mario Vargas Llosa i jego szelmowska niegrzeczna dziewczynka,
zatem udam się teraz pod koc, kubek gorącej herbaty już mam, jeszcze tylko mąż
obok i tyle mi do szczęścia teraz wystarczy.
Tak dużo książek do przeczytania a tak mało czasu...
OdpowiedzUsuńPrawda? Nie ma dnia, żebym nie zapisała sobie w moim moleskinie kolejnego tytułu, kolejnego autora. I tylko uśmiecham się zawsze pod nosem do siebie, kiedy ja to wszystko przeczytam?
UsuńCzasu zawsze za mało, ale najgorzej jest przepuszczać go przez palce i nie wyciskać z niego ile tylko się da.
bardzo, bardzo się cieszę, że jesteś! że piszesz!! :)
OdpowiedzUsuńcudownie! :))
M.
witaj :))
Usuńnie masz pojęcia, jak miło jest wrócić na swoje poletko :)
uściski ślę!
obecna :)
OdpowiedzUsuńodnotowane :))
Usuń